środa, 22 grudnia 2010

5 zajebistych rzeczy

Uhhh, sporo wody upłynęło w Wiśle od ostatniego wpisu, jednak osobista interwencja Donalda Tuska, Benedykta XVI, Barracka Obamy i Adama Małysza niejako zmusiły mnie do zamieszczenia kolejnej, ociekającej elokwencją notki, ku uciesze gorących fanek.

Dla odmiany od standardowych narzekań i wszechobecnej satyry, dziś coś pozytywnego, ponadczasowego i – najogólniej mówiąc – zajebistego. Przedstawiam mianowicie pięć zajebistych rzeczy. Rzecz jasna subiektywnie oraz bez ładu, składu i “sęsu”.

1. Amarena

Absolutny lider w segmencie winiaczy do 4 zł za 0,7 litra. Ten wysublimowany trunek winopodobny jest obowiązkowym elementem każdego żulerskiego wypadu z kumplami, zwłaszcza w okresie letnim. Z ekonomicznego punktu widzenia bije na głowę każde piwo, jako, że za 3,80 zł otrzymujemy dużą, elegancką butelkę trunku o woltażu 12 %. Do nabycia w dobrych sklepach monopolowych oraz w Biedro. Wyjątkowo udany również w połączeniu z Colą Original, która, co ciekawe, we wspomnianej Biedro jest tańsza od wody.

Wszystkich zdegustowanych oraz zastanawiających się „jak można pić coś takiego?” zapewniam, że w czasie wakacji, siedząc w zacnym gronie na dachu budynku, przy dźwiękach lokalnych wirtuozów


oraz popijając Amarenę dostarczamy sobie niezapomnianych wspomnień oraz uczestniczymy w głębokich dysputach na temat sensu bytu i niebytu (pomyślałeś o odbycie? Ty świntuchu!). Kto nie spróbował niech żałuje!

2. Przekręt (Snatch)


“Przekręt” to brytyjska produkcja z 2000 roku, napisana i wyreżyserowana przez Guya Ritchiego. Bez rozpisywania się i przynudzania – komediowe kino gangsterskie z najwyższej półki. Zwariowane i przerysowane postacie są  niesłychanie sugestywne, ukazując brytyjski światek przestępczy w krzywym zwierciadle za pomocą zabawnych i często zaskakujących scen (jednak jeśli komuś przeszkadzają wulgaryzmy, to muszę powiedzieć, że w filmie jest ich kurewsko dużo). Najmocniejszym punktem filmu są dialogi, które (oczywiście pod warunkiem, że podoba Ci się tego rodzaju humor) rozkładają na łopatki. Nie można również zapomnieć o bardzo przyzwoitej obsadzie – Brad Pitt, Benicio Del Toro, Jason Statham. Posługując się fejsbukową terminologią - „Lubię to!”.

3.    Walden

A teraz uważaj, drogi czytelniku – będzie nudno. Żadnych cycków, za to dużo pieprzenia o życiu i wolności. Najlepiej przejdź od razu do następnego punktu, zwłaszcza, że jest prawdopodobnie bardziej w Twoim zasięgu. „Walden, czyli życie w lesie” to dzieło autorstwa Henry'ego Davida Thoreau, dziewiętnastowiecznego, chamerykańskiego pisarza i filozofa. Zamieszkał on na dwa lata, dwa miesiące i dwa dni w lesie, na totalnym zadupiu w Maseczjusets, które dwieście lat temu było znacznie większym zadupiem niż obecnie. Walden  to krytyka konsumpcyjnego stylu życia, manifest indywidualizmu i transcendentalizmu (przepraszam, już więcej nie będę). Musiał być nieźle przyjebany nasuwa się zapewne większości czytelników. Moim skromnym zdaniem niekoniecznie, a te niezwykle aktualne i dziś (a nawet zwłaszcza dziś, wszak w 1850 nie było jeszcze McDonaldsów) przemyślenia pozwalają zdystansować się od otaczającej rzeczywistości i zauważyć jak daleko zabrnęliśmy w niekoniecznie dobrym kierunku. Bardzo pouczające, choć jakieś cycki mógł chłop wplątać w fabułę. Jak dla mnie to obowiązkowa kandydatka do kanonu lektur szkolnych, najlepiej w miejsce Gombrowicza. Tak, za chuja nie dam się przekonać, że Trans-Atlanyk to wartościowe dzieło.


4.    The Simpsons

Nie ukrywam – lubię oglądać bajki, mimo tego, że niektórzy twierdzą, iż dzieciństwo mam już za sobą. Simpsonowie to jednak inna historia – ten kultowy już serial kierowany jest nie do dzieci, lecz do dojrzalszej już widowni (cóż, oglądam go mimo to). Produkowany nieprzerwanie już od 20 lat (wg Wikipedii powstało ponad 470 odcinków) stanowi satyrę na (głównie amerykańskie) życie społeczne i polityczne. Pomimo kreskówkowej konwencji nierzadko niesie ze sobą przesłanie, a czasami nawet dostarcza wzruszeń. Cała masa odniesień do świata filmu, muzyki czy polityki okraszona jest humorem nie tak banalnym, jak można by się spodziewać. Jeśli dotąd nie miałeś styczności z najpopularniejszą rodziną w historii filmu animowanego to koniecznie nadrób zaległości.



5.    Brothers in Arms

Brothers in Arms  to piąty album studyjny brytyjskich klasyków rockowych, grupy Dire Straits, której przedstawiać chyba nikomu nie trzeba. Hmmm, nie słyszałeś o Dire Straits? Cóż, witamy na ziemi. Dobra, ale o co chodzi z tym albumem, cwaniaku? Już wyjaśniam. Najoględniej mówiąc – jest zajebisty. Takie ujęcie sprawy nie oddaje jednak jej sedna, gdyż zajebistych płyt jest znacznie więcej. Dlaczego zatem w tym prestiżowym zestawieniu umieściłem akurat Brothers in Arms? Cóż,  dziewięć utworów, które znalazły się na tym albumie to łącznie 54 minuty i 40 sekund orgazmu (anglosasi mają na to trafniejsze określenie – eargasm) dla duszy i ciała. Od pierwszej do ostatniej sekundy raczeni jesteśmy kompozycjami, w których czuć „rękę mistrza”, lidera grupy, pana Marka Knopflera. Utwory są dość rozbudowane, choć jeśli chodzi o użyte instrumentarium to rockowy standard (z wyjątkiem obecnego tu często i gęsto saksofonu), oraz (przynajmniej dla mnie) bardzo interesujące tekstowo – żadnych numerów w stylu „oł jea, rock'n'roll maleńka!”. Podsumowując – perełka, album z najwyższej półki i chyba nie do końca odpowiednio doceniony.

6.    (Bonus) Cycki

Taaaak jest, jeśli mowa o rzeczach zajebistych, jakże mogłoby zabraknąć cycków. Lubią je wszyscy: dziewczęta bawią się swoimi do znudzenia, chłopcy swoich nie mają, więc bawią się dziewczęcymi i wszyscy są szczęśliwi. Jako bonus i zachętę do częstszego odwiedzania bloga zamieszczam indyjski drzeworyt z XVIII wieku, ilustrujący gruczoły mleczne samicy homo sapiens:



To tyle. Jeżeli nie zgadzasz się z którymkolwiek zdaniem z tego wpisu tudzież jesteś zdegustowany obecnymi tu wulgaryzmami, musisz wiedzieć, że NIKOGO TO NIE OBCHODZI.

Cytat na dziś: „Kopciuszek oglądany od tyłu opowiada o kobiecie, która uczy się, gdzie jest jej miejsce”.

niedziela, 21 listopada 2010

Święto demokracji

Dziś, 21 listopada 2010 roku w naszym kraju odbywają się wybory samorządowe. W związku z tym wydarzeniem zawsze podnosi się dyskusja na temat frekwencji. Wzorem państw zachodnich, od jakiegoś czasu modne są u nas akcje mobilizujące do wzięcia udziału w wyborach, skierowane głównie do młodzieży. Choć nie wątpię w dobre intencje ludzi organizujących tego typu akcje, zastanawiam się czy tak zmasowane aktywizowanie młodych ludzi do głosowania jest na pewno dobrym pomysłem.

Ja osobiście do starych ludzi zdecydowanie nie należę, prawa wyborcze uzyskałem dopiero kilka miesięcy temu, a dzisiejsze wybory to dopiero drugie, w których mogę brać udział. Jednak polityka leży w obszarze moich zainteresowań już od paru lat, śmiało mogę powiedzieć, że meandry jej funkcjonowania są moim hobby. Cóż, każdy ma swoje odchyły. Skąd w takim razie wzięło się u mnie zwątpienie w sens zachęcania wszystkich młodych do udziału w wyborach? Ano z obserwacji rówieśników (i nie tylko) i ich zastraszającego nierzadko stanu wiedzy na temat spraw ogólnie związanych z polityką. Odsetek osób w moim wieku, które nie mają zielonego pojęcia, na przykład, na temat ilości posłów i senatorów  w naszym parlamencie, niepotrafiących wskazać kto jest obecnie marszałkiem sejmu czy ministrem spraw wewnętrznych, jest zdumiewająco (przynajmniej dla mnie) wysoki.  Mimo to, na skutek między innymi prowadzonych w mediach akcji zachęcających do głosowania, osoby takie idą na wybory. I tu pojawiają się moje pytania: jak mają decydować o przyszłości kraju ludzie, którzy nie wiedzą kto rządzi, nie potrafią wymienić najważniejszych punktów programów poszczególnych partii (o ile w ogóle wiedzą, jakie partie zasiadają w parlamencie)? Czy nie byłoby by lepiej dla kraju i dla nas wszystkich, gdyby osoby, które nie mają o polityce pojęcia, zostały w domu? Inaczej mówiąc – czy będzie dla nas wszystkich lepiej, jeśli tacy ludzie pójdą głosować?



 Nie chciałbym oczywiście odbierać komukolwiek prawa do głosowania, zdecydowanie jednak zachęcałbym najpierw do choćby liźnięcia tematu, przed pójściem do urny. Pewien otyły, palący kilkanaście cygar dziennie i wypijający litry whiskey Brytyjczyk, który był jedną z  najważniejszych postaci w historii XX wieku, powiedział w przemówieniu do Izby Lordów w 1947 roku, że „demokracja jest najgorszą formą rządów, lecz nic lepszego dotychczas nie wymyślono”.

 Cóż, ciężko się nie zgodzić, choć warto również wziąć pod uwagę słowa najpopularniejszego chyba Polskiego podróżnika, Wojciecha Cejrowskiego: „Nie podoba mi się system w którym dwaj pijacy spod budy z piwem mają w demokratycznym głosowaniu dwa razy więcej do powiedzenia niż profesor„.

Reasumując, mój ciekawy jak wyścigi ślimaków wywód -  zamiast aktywizować do głosowania wszystkich bez wyjątku, zachęcałbym do zainteresowania się tematem, zapoznania się z programami kandydatów i dopiero następnie głosowaniem. Jeśli natomiast wiesz, że nie znasz się na tym ni cholery, a temat w ogóle Cię nie obchodzi – odpuść sobie.

Na marginesie, jeśli już jesteśmy przy wyborach samorządowych, to muszę przyznać, że cieszy mnie fakt, iż często dają one alternatywę, tj. możliwość głosowania na lokalne, sąsiedzkie koła/stowarzyszenia nie mające związków z centralnymi partiami (lub przynajmniej dobrze je kamuflujące).


PS Bardzo przepraszam za brak w powyższym wpisie kiepskich dowcipów, oscylujących poziomem wokół odbytu. Postaram się nadrobić to w następnym wpisie.


PPS. Za cytat na dziś uznaję słowa Winstona Churchilla.

PPPS. W związku ze smutnymi informacjami dotyczącymi nieobecności filmu „Kevin sam w domu” w świątecznej ramówce telewizji Polsat, łączę się w bólu ze wszystkimi fanami tego filmowego arcydzieła. Niestety, najbliższe święta pozbawione będą tego niesamowitego, magicznego klimatu, tak przecież skrzętnie budowanego przez reklamę Coca-Coli oraz choinki ustawione w hipermarketach już w połowie sierpnia.

środa, 10 listopada 2010

Dazed and Confused

Dawno nie pisałem, wiem. Cóż, drogie fanki, musicie mi wybaczyć, przez pewien czas zajęty byłem pierdołami w rodzaju próbnej matury, teraz jednak ponownie zajmuję się naprawdę poważnymi rzeczami, jak na przykład oglądaniem „Strusia Pędziwiatra” na JuTubie. W przerwie między kolejnymi epizodami tego arcydzieła warto, z małą pomocą Blogspota, wypowiedzieć swoje poglądy na temat najnowszych wydarzeń, zwłaszcza, że wiadomości, które obiegają świat w ostatnim tygodniu są niezwykle prowokujące do wydania swojej opinii na ich temat.

Na początek temat łatwy, przyjemny, z gatunku „jak słaby gust mogą mieć miliony ludzi”, czyli tegoroczne rozdanie nagród największej na świecie muzycznej telewizji. Najlepsza wokalistka – Lady Zgaga, najlepszy MĘSKI (what the hell?) wokalista – Dżastin Bieber.  Ilość oddanych głosów – 46 milionów.

                               Na wyniki patrzyłem dość sceptycznie.

Co ciekawe, nagrodę za całokształt odebrał zespół Bon Jovi. Cóż – na ich miejscu grzecznie podziękowałbym, i odmówił pokazania się w tak szacownym gronie. Pytanie tylko ile MTV zapłaciło za ten występ – być może, gdybym poznał te kwotę, przemyślałbym sprawę jeszcze raz.

Jeśli chodzi o MTV, tendencja spadkowa z dość przyzwoitych progów w totalną kupę jest zastraszająco-zastraszająca. Jeszcze 15 lat temu w tejże stacji można było obejrzeć teledyski Floydów, 10 lat temu teledyski Oasis, dziś natomiast, jedyne co możemy tamże zobaczyć to klipy Dżastina, dziewcząt z Jonas Brothers, śmiertelnie groźnych raperów czy wielkich artystów pokroju Lady Gagi czy innej Katy Perry, których teledyski różnią się od filmów porno tylko tym, że w porno jest lepsza muzyka.

Przecierałem oczy ze zdumienia, gdy całkiem niedawno ujrzałem w tejże stacyi reality show, którego kanwę stanowił – uwaga – casting na przyjaciółkę Paris Hilton. Do myślenia daje fakt, że oglądalność stacji codziennie sięga wielu milionów ludzi (?) przed telewizorami w wielu państwach na całym świecie.

Ktoś mógłby zauważyć: „nie podoba Ci się? To, motyla noga, nie oglądaj!”. I słusznie, bo rzeczywiście telewizji nie oglądam prawie w ogóle. Ale załamywać ręce mogę.

                                 Tak właśnie wygląda z(a)łamana ręka.

Informacje z kraju były jeszcze ciekawsze i takoż niewesołe. Najważniejsza (wg dziennikarzy oczywiście) informacja tygodnia, to ta o pozbyciu się przez Jarka K. dwóch posłanek z liberalnego skrzydła PiS. Trąbi się o tym przez calutki tydzień, jakby to było, kurczaki pieczone, takie ważne.

 Swoją drogą,  działania Jarosława Kaczyńskiego były dla mnie zrozumiałe do momentu jakichś 2, 3 tygodniu po wyborach prezydenckich. Zaostrzenie kursu i języka debaty, które potem nastąpiło to dla mnie największy błąd Jara od dawna i, w moim mniemaniu, pogrzebanie szansy na wygranie wyborów parlamentarnych w przyszłym roku. Żeby stracić w ciągu paru miesięcy połowę swego poparcia z letnich wyborów trzeba się nazywać Jarek Kaczyński. Żeby usuwać z partii jedyne osoby, które zdają się rozumieć, czego oczekują wyborcy, żeby odcinać skrzydło, z którym mogłaby się identyfikować duża rzesza ludzi -  trzeba się nazywać Jarek Kaczyński. W końcu, żeby jako największa partia opozycyjna nie wygrywać z sondażach z tragicznie radzącym sobie rządem, co chyba widzą już wszyscy – trzeba się nazywać Jarek Kaczyński. Z jednej strony szkoda, bo to ostatnie zaostrzenie kursu skazuje nas na kolejne 4 lata rządów totalnych nieudaczników i to jeszcze zapewne do spółki z lewicą. Z drugiej jednak strony ja nie zrobię nic, aby temu zapobiec, bo na partię, która urządza sobie marsze z pochodniami, śpiewając „Wolną ojczyznę racz nam wrócić, Panie” i serwującą nam patriotyczne disco-polo głosować także nie będę.

Wygląda na to, że w 2011 będziemy mieli do wyboru trzy partie, wszystkie rządzone przez oszołomów i nieudaczników.
 Mój głos powędruje zapewne do kogoś, kto nie będzie miał szans na wejście do parlamentu...

PS Wielkie brawa dla prezydenta za uhonorowanie Adama Michnika orderem Orła Białego! Proponuję jeszcze odznaczyć Jaruzela, za wprowadzenie stanu wojennego, toż taki bohater nie może pozostać niedoceniony.

PPS Wybaczcie, że zboczyłem na poważną ścieżkę moc(z)y. Postaram się, aby to się nie powtarzało. Żeby wynagrodzić Wam czytanie tych wypocin, wstawiam zdjęcie zdezorientowanego wózka.


Prawie zapomniałem o cytacie na dziś!

„Progresja – to jak się idzie do przodu. Regresja – jak się ktoś cofa. A pełzanie jak krab – to agresja.” - Noel Gallagher


PPPS – Ten wpis jakoś tak bez ładu i składu wyszedł. Wybaczcie,  to dlatego, że [tu wstaw sobie jakieś przekonujące wytłumaczenie].

PPPPS – Dla pierwszych 69 komentujących – darmowe cukierki!

niedziela, 17 października 2010

Dziennikarzyny

Poranek. Słońce rzuca mocne światło na bałagan w pokoju, gałęzie drzew łagodnie wyginają się pod wpływem porannego wietrzyku, ptaki ćwierkają pożegnalnie jakby żegnając się przed czekającą je podróżą do Afryki, a Tom Araya wesoło podśpiewuje w mych głośnikach. W tym sielankowym nastroju, popijając poranną kawkę przeglądam sobie portale informacyjne, aby dowiedzieć się „co tam panie w polityce”. No i niestety, uśmiech na mych ustach wywołany idyllicznym nastrojem szybko idzie się... pierniczyć (pierniki – dobra rzecz, polecam Toruńskie!) a to z powodu ludzi, którzy redagują internetowe wiadomości.

  Ojj, przepraszam. Chyba przez przypadek wstawiłem tu fotkę Jessiki Alby. Wybaczcie pomyłkę.


Sam swego czasu pracowałem na stanowisku newsmana w pewnym wortalu i wiem, że jest to swego rodzaju wyścig z czasem, a konkretniej z konkurencją. Jednak wolę przeczytać daną informację parę minut później, niż łapać się za głowę widząc literówki, błędy składniowe czy leksykalne (a te w  internetowych newsach występują najczęściej). Irytuje mnie to tak niezmiernie, ponieważ nie piszą tego uczniowie gimnazjum lecz ludzie, którzy nie dość, że biorą za to kasę, to jeszcze zwykle mają (lub mieć powinni) wykształcenie odpowiednie chociaż do tego, żeby napisać kilka zdań bez baboli językowych.

Wracając do pierwszego akapitu – najważniejsze wiadomości proponowane mi przez iGoogle (sytuacja sprzed kilku dni): „Anna Fotyga przestała milczeć i zaczęła mówić” [serwis Gazety Wybiórczej]. Wow, po przeczytaniu tego tytułu aż przestałem siedzieć i zacząłem stać...

Inny przykład: „Obejrzał z kolegą mecz, a później go zgwałcił!” [nasygnale.pl, jeden z serwisów Wirtualnej Polski]. Niestety, redaktor nie wyjaśnił w jaki sposób można zgwałcić mecz. Cóż, jeżeli był to mecz naszej reprezentacji piłkarskiej to jestem nawet w stanie zrozumieć sfrustrowanego kibica.

Ciekawe również są tytuły wiadomości w stylu „Doda bez majtek”. Klikając taki tytuł czytelnik nabija stronie oglądalność, podnosi statystyki i zyski. Potem okazuje się, że jednak miała majtki oraz ,że wcale nie chodziło o Dodę. Ale to już nie ważne. Przykład z dzisiaj, na stronie Gazety Wybiórczej: klikam newsa „Trener przeprasza kibiców za Gortata w pierwszej piątce”. Po przeczytaniu informacji okazało się, że nie konkretnie za Gortata, tylko za cały rezerwowy skład wystawiony w meczu.

                            Tak widzę typowego redaktora Onetu.


Mam nawet pomysł na podwyższenie jakości informacji w serwisach internetowych. Proponowałbym, aby pod każdym newsem dany redaktor podpisywał się imieniem i nazwiskiem, a po kliknięciu na jego dane, można było uzyskać z nim kontakt mailowy. Zwiększyłoby to, moim skromnym zdaniem, poczucie odpowiedzialności za wrzucanie na stronę jakiejś informacji. Obecnie, w największych serwisach redaktorzyny podpisują się gdzieś małym druczkiem jedynie inicjałami, a znalezienie rozwinięcia takiego inicjału nieraz wymaga przeprowadzania małego śledztwa. A i tak nie zawsze da się uzyskać kontakt z takim delikwentem.

Swoją drogą, jeżeli jesteś zainteresowany tematem dziennikarstwa internetowego to gorąco polecam stronę www.eredaktor.pl

Hmm, ten wpis wyszedł jakiś poważny. Dlatego wstawiam zdjęcie Vadera grającego na skrzypcach.



To właściwie tyle. Nie zapomniałem oczywiście o cytacie na dziś:

"Life is what happens to you while you're busy making other plans" – John Lennon

Nie wiem co prawda co to znaczy i kim był ten cały Lemon (chyba wynalazcą cytryny), ale stwierdziłem, że cytat po angielsku podniesie ogólny poziom zajebistości tego bloga.

I pamiętajcie – jeżeli uważacie, że wasze rodzeństwo jest jakieś dziwne, to zjedzcie chociaż same ziemniaki!

Na razie!

poniedziałek, 4 października 2010

See My Friends (and suck my nuts)

Dziś krótko, na temat i jak zwykle - bez sensu. Jak podaje serwis Overkill.pl (fanowski site zespołu Metallica), chamerykański zespół country, grający na banjo, zwany Metallica

                                 Obudźcie mnie, kiedy wytrzeźwieję.

podczas koncertu z okazji 25-lecia Rock and Roll Hall of Fame zapoznał się ze starszym panem zwanym Ray Davies. Co z tego wynika? Cóż, współpraca obydwu wymienionych. To ma mnie niby zainteresować? Tak, ponieważ Ray Davies to lider klasyków rocka, zespołu The Kinks! A teraz, ponieważ skończyły mu się pieniądze na narkotyki, postanowił wydać kolejną płytę, na której największe hity Kinksów zabrzmią w nowych wykonaniach z różnymi artystami, których sam Davies nazywa przyjaciółmi (stąd tytuł płyty, tępaku!).

Wesoła czwórka z Bay Area wspomoże Raya w jednym z największych hitów The Kinks, a mianowicie w „You Really Got Me”. Poniżej możecie obejrzeć kawałek ich wspólnej próby:


 Poza Metalliką, legendę wspomogą takie osobistości jak, między innmi:  Bruce Springsteen, Jon Bon Jovi, Richie Sambora, Lucinda Williams, Jackson Browne, Alex Chilton, Spoon, Frank Black, Billy Corgan oraz Piotr Kupicha (dobra, żartowałem).



Premiera krążka będzie miała miejsce pierwszego listopada.

P.S,M!* Drodzy widzowie i widzki (oraz niewidzki). Mam zaszczyt przedstawić nowy dział na moim Blogu, a mianowicie „Cycat na dziś”! Czujecie to podniecenie? Trzymajcie jednak ręce na myszce (komputerowej)! Do zobaczenia w następnym wpisie.

CYTAT NA DZIŚ: „Gdyby kobiety rządziły światem nie byłoby wojen, mielibyśmy za to masę nie odzywających się do siebie, obrażonych państw”.



*Z amerykańskiego: Post Scriptum, Motherfucker!

czwartek, 30 września 2010

Oddaj krew – nie bądź żyła!

Ostatnimi czasy, szkoła do której mam niewątpliwy zaszczyt uczęszczać (na marginesie – warto zastanowić się nad etymologią wyrazu "uczęszczać", do ciekawych wniosków można dojść, rozbijając go na dwie części) zorganizowała dla chętnych wypad do centrum krwiodawstwa,  w celu dobrowolnego oddania przez młodzież krwi. To chyba w ramach przygotowania do „dorosłego życia” - kiedy to rząd będzie ssał naszą krew na każdym kroku. Liczba chętnych okazała się dość mizerna, prawdopodobnie dlatego, że nie do wszystkich dotarła wiadomość o darmowych czekoladach.

 Każdy musiał przejść przez dwustopniową selekcję – pierwsza część to wypełnienie ankiety, która sprawdza chętnych pod względem ewentualnych zagrożeń i pozwala od razu zdyskwalifikować osoby z różnymi schorzeniami. Na przykład, jeżeli jesteś astmatykiem – odpadasz, jeżeli w ciągu ostatnich miesięcy machnąłeś sobie tatuaż – odpadasz, itd. Jako, że ankieta dotyczyła jedynie zdrowia fizycznego, a nie psychicznego – przeszedłem dalej. Muszę jednak przyznać, że przy niektórych pytaniach się zawahałem (Czy w ciągu ostatnich 4 tygodni uprawiał Pan/Pani seks ze zwierzętami? - Hmmm – zamyśliłem się – akurat w ciągu ostatnich czterech tygodni nie.)

Następny etap to pobranie próbki krwi w celu badania, sprawdzającego ilość i jakość Twoich krwinek. Tutaj właśnie wychodziły na jaw różne ciekawostki – co najciekawsze – KAŻDA z obecnych tego dnia przedstawicielek płci pięknej została na tym etapie zdyskwalifikowana. I to niemalże w całości z jednego powodu – zbyt niskiej zawartości żelaza w krwi. Pośród chłopa tego problemu nie było. Dobitnie pokazuje to bezsensowność i niebezpieczeństwo jakie niesie za sobą moda na źle pojmowany wegetarianizm. MIĘCHO, dziewczęta. W pełni rozumiem obawy przed wyglądaniem tak:

                                  Ehhh, te uwarunkowania genetyczne.

 jednakże wystarczy zainteresować się choćby dostępnymi w internecie opracowaniami na temat żywienia, a w czasie trwania jednego odcinka „Majki” można posiąść wiedzę, która sprawi, że nasz organizm będzie chciał powiedzieć „dzięki, stary!”. Poza tym, jak to ktoś mądrze ongiś ujął, chodzenie do McDonald's na sałatkę to jak chodzenie do burdelu, żeby pogadać.

Ogólnie rzecz biorąc, oddanie krwi to bardzo prosta i właściwie bezbolesna sprawa, która ponadto daje pewne poczucie dumy, wynikającej ze świadomości, że Twoja krew trafi do kogoś potrzebującego (sześć darmowych czekolad też oczywiście piechotą nie chodzi). Poza darmowym badaniem krwi, zwrotem kasy za bilety komunikacji miejskiej, zwolnieniem ze szkoły/pracy oraz ciepłym posiłkiem (jako, że to centrum krwiodawstwa zwykle na stołówce serwowany jest zestaw kaszanka + czarnina) otrzymasz także legitymację honorowego krwiodawcy, która poza możliwością wyrywania dziewcząt metodą „na bohatera”, daje Ci (w przypadku oddania większej ilości krwi) różnorakie przywileje jak np. darmowy przejazd komunikacją miejską. Krew oddawać można co dwa miesiące! (TO DAJE 6 RAZY W ROKU CO RÓWNA SIĘ 36 CZEKOLADOM ROCZNIE!!! OPYLA SIĘ, STARY!)

                                             Edward prosi - oddaj krew.

Nie jest to oczywiście tak intratny interes jak płatne oddawanie nasienia w niemieckich bankach spermy, zwłaszcza jeśli pomyśleć ile pieniędzy codziennie „przelewa się” przez ręce nastolatków.

Tyle na dziś, idźcie w pokoju, tylko uważajcie na ściany!

czwartek, 9 września 2010

Pełna chałtura

Dziś ciąg dalszy moich narzekań okołomuzycznych, konkretnie oberwie się najpopularniejszej w Polsce sieci salonów z m.in. muzyką, która to reklamuje się hasłem „Pełna kultura”. Ja, jako prosty człek ze wsi, wydoiwszy krowy, obmyłem wodą ze studni swe gumofilce, po czym udałem się do owego salonu aby tejże kultury zaznać. Przy wejściu powitały mnie twarze dziewcząt z Jonas Brothers zawieszone na tekturowej reklamie dekorującej barierki antykradzieżowe. Słusznie – pomyślałem – przecież wszyscy ci kulturalni ludzie przychodzący do Empiku powinni wiedzieć, że High School Musical 3 jest już na DVD. 

Nieśmiało pokierowałem swe kroki ku płytom muzycznym. Próbując zlokalizować regał z rockowymi brzmieniami, srodze się zawiodłem ponieważ wg chłopaków z Empiku muzyka dzieli się na Polską i zagraniczną. Muzyka zagraniczna... to brzmi nieźle. Pewnie 30 lat temu tak zatytułowane stoisko cieszyłoby się nie lada popularnością, ale dziś to chyba trochę zbyt ogólnikowe określenie, nieprawdaż?

 Jednak nic to, oglądam sobie płytki i myślę nie jest źle. Reedycje Beatlesów*,  trochę Scorpionsów, kilka albumów Metalliki, Iron Maiden, Justin Biebier...

ŻE CO? KTO DO CH*A UMIEŚCIŁ OBOK SIEBIE PŁYTY IRON MAIDEN I JUSTINA BIEBERA, CYMBAŁY?




Niestety to niestety nie żart, tuż obok albumu „Fear of the Dark” patrzyła na mnie męska, nieogolona twarz Justina. Ja rozumiem, że jest coś takiego jak kolejność alfabetyczna, ale błagam, to chyba jest znacznie przegięcie i narażanie ludzi na zawał. Cóż, potwierdza się moja teza o totalnej debilności pomysłu na dział pt. „Muzyka Zagraniczna”, w którym obok siebie ląduje Muzyka i „muzyka”.

UWAGA! JEŻELI W TYM MOMENCIE POMYŚLAŁEŚ/POMYŚLAŁAŚ SOBIE „SKANDAL! CO  JAKIEŚ GŁUPIE AJRON MEJDEN ROBI KOŁO JUSTINKA xD LOL, OMG” - NATYCHMIAST WEZWIJ EGZORCYSTĘ!

Jeżeli pracownicy tegoż salonu nie widzą w takiej konfiguracji produktów na półce nic złego, to moim zdaniem powinni się  porządnie zastanowić, czy na pewno wykonują właściwy zawód. Np. moim skromnym zdaniem lepiej sprawdziliby się w roli konstruktorów statków  w rodzaju USS Enterprise:



Fakt, faktem, że salon, o którym piszę nie jest zbyt duży, ok, jednak to moim zdaniem żadne usprawiedliwienie, tym bardziej, że książki są już oznaczone znacznie lepiej. Proponuję zatem zmienić hasło sieci w tymże salonie z „pełna kultura” na „pełna chałtura”.

*  w totalnie kretyńskich eko-nielogicznych kartonowych opakowaniach, które na półce prezentują się równie dobrze  co Rysiek Kalisz bez koszulki. Ale to już nie wina ludzi z empiku, a bardzo popularny obecnie sposób pakowania płyt, który moim skromnym zdaniem jest do dupy (ponieważ jest do dupy).

piątek, 27 sierpnia 2010

Motel

Sytuacja sprzed kilkunastu dni: umęczon, po całym dniu, postanowiłem późnym już wieczorem zrelaksować się przed najlepszym wynalazkiem w historii ludzkości (zaraz po Coca-Coli), to jest przed telewizorem. Jako, że godzina nie była młoda, w swej naiwności pomyślałem (powaga, zrobiłem to!), że na stacji Holenderskich Barczystych Ochroniarzy powinno lecieć coś niezłego. Moim oczom ukazała się informacja w stylu „już za chwile mega-przerażający seans, tylko dla widzów o mocnych nerwach i zwieraczach!”. Zapowiada się interesująco, przemknęło mi przez głowę, po czym pobiegłem do kuchni, by po chwili wylądować z powrotem w fotelu z różnymi smakołykami na podorędziu. Po chwili zaczął się zapowiadany film o srogim tytule „Motel” (w oryginale „Vacancy” - jak zwykle chłopaki od tłumaczeń spisali się na medal).

Już oglądając czołówkę, przeczuwałem jak rozwijać się będzie fabuła tegoż filmu. Kilkadziesiąt minut później okazało się, że moje podejrzenia sprawdziły się w znacznym stopniu.

Pozwólcie, że pokrótce opowiem, jak prezentuje się fabuła: młoda, skłócona ze sobą para, zmuszona jest spędzić noc w motelu na odludziu. Zaparkowali swoją wielką, amerykańską furę, po czym udali się do recepcji. Żujący gumę, prawdziwie amerykański właściciel powiedział im, że

A TO NIESPODZIANKA! O JACIE!

są obecnie jedynymi gośćmi w owym motelu. Widocznie młodzi  nie oglądali w życiu żadnego kiepskiego horroru, gdyż wiedzieliby wtedy, że tak zaczyna się większość z nich.

 Po wejściu do obskurnego pokoju, Ona od razu walnęła się na łóżko (a to bestia), a On – jak to facet – próbował odpalić telewizor. Okazało się, że nie odbiera żaden amerykański program, ale to nie problem, bo facet odkrył sporą ilość kaset wideo, leżących sobie odłogiem. Postanowił więc obejrzeć, licząc zapewne na kino dla dorosłych. No i nie pomylił się zbytnio, gdyż kasety przedstawiały morderstwa dokonywane na młodych parach, odbywające się – UWAGA! - w motelowym pokoju. Bystra Ona zauważyła inteligentnie: och, Dżon, przecież to nasz pokój!. Po chwili Dżon, podniósł wzrok z jej piersi, kierując je na ekran: osz w mordę, rzeczywiście, Endżi! Okazało się, że – NIESPODZIANKA!!! - sympatyczna para, stała się mimo woli aktorami w kolejnym takim filmie. Ba, cały motel, okazał się w rzeczywistości studiem nagraniowym filmów, przedstawiających morderstwa na młodych parach.




Dalsze sceny to już bohaterska walka o życie, z ubranymi na czarno, zamaskowanymi facetami. Jeśli myślisz sobie" a skąd do cholery ci zamaskowani faceci wzięli się nagle w pustym motelu i czego chcą od naszych biednych bohaterów?" Cóż, oglądając film, pomyślałem to samo. Ba, w swej naiwności,  liczyłem nawet na jakieś sensowne wyjaśnienie.

Chytry scenarzysta zastosował takie niesamowite i kompletnie nieprzewidywalne sztuczki jak niedziałający telefon (dzwonię na policję, Dżon! O nie, telefon nie działa! Co teraz?), czy tajne przejście w łazience (och, Dżon, spójrz! Tędy możemy uciec!).

Wznosząc się na wyżyny swego obiektywizmu, muszę przyznać, że film – jak (niemal) każdy, ma oczywiście jakieś plusy. Najważniejszy z nich, to fakt, że „Motel” nie jest zbyt długi, więc widz prawdopodobnie nie zdąży zdecydować się na samobójstwo w trakcie projekcji. Całkiem niezłe, na zupełnie innym poziomie niż scenariusz, są również montaż i zdjęcia (Andrzej Sekuła, swoją drogą). Co do gry aktorskiej – naprawdę ciężko mi się wypowiedzieć czy aktorzy są przekonujący grając w filmie o kompletnie nieprzekonującym (powiedzmy sobie wprost – kretyńskim) scenariuszu. Film nie umywa się do (będących ewidentną inspiracją dla twórców) „Hostelu” czy „REC”.

                      Nie płacz, Dżon! Każdemu zdarza się nie trafić do muszli.


Jeżeli naprawdę nie masz co robić (a zapewne tak jest, jeżeli czytasz tego bloga) to – podchodząc do niego z przymrużeniem oka – można obejrzeć. Pytanie tylko – po co, skoro jest cała masa lepszych i, co najważniejsze, naprawdę przerażających horrorów?

Choć, z drugiej strony, jeżeli wyglądasz mniej-więcej tak:




będziesz absolutnie zachwycony epickim scenariuszem i nieprzewidywalnymi zwrotami akcji.

To tyle na dziś. Pamiętajcie o tym, żeby zakładać najpierw majtki, a dopiero potem spodnie. No i oczywiście zachęcam do komentowania wpisów. Na razie!

czwartek, 26 sierpnia 2010

Paranoja

Dziś również sobie ponarzekam (A co! Mój blog!). Temat jest jednak zupełnie „z innej beczki” niż ostatnio. Rzecz, która mnie niezmiernie irytuje to posunięcia wielu nowych zespołów muzycznych, które pragną zwrócić na siebie uwagę (a właściwie to zarobić jeszcze większą kasę) robiąc totalnie beznadziejne covery klasyków rocka.

Przeglądałem sobie dziś w spokoju YouTube, konkretnie utwory Johna Lennona, aż w końcu dotarłem do starego, dobrego „Instant Karma”. Jakież wielkie było moje zdziwienie, gdy zauważyłem

OSOBY O SŁABYM SERCU PROSZONE SĄ O WYŁĄCZENIE PRZEGLĄDARKI !

cover tegoż utworu w wykonaniu... Tokio Hotel.

Tak. To smutne. Chwilkę się zawahałem, profilaktycznie zażyłem kilkanaście tabletek na ból zębów, po czym odpaliłem ten utwór. Parę minut później oglądałem już wnętrze muszli toaletowej – do teraz nie wiem, czy wymioty były spowodowane tabletkami czy utworem. Jedyny plus to fakt, że rzeczywiście zęby mnie nie bolały...

Zaraz, zaraz... nie wiesz czym jest Tokio Hotel? Och, jakże Ci zazdroszczę człowieku. Z troski o Twoje zdrowie psychiczne proszę – nie dowiaduj się. Dla uargumentowania mojego postulatu, umieszczę tu ich zdjęcie – to powinno dostatecznie Cię zdemotywować.





Tak, to właśnie ich niemieckie nastolatki z zaburzeniami rdzenia kręgowego nazywają zespołem rockowym.



Najsmutniejsze, że wiele osób słucha danego utworu w skołwerowanej (joł!) wersji, nie mając pojęcia, kto jest naprawdę jego autorem. Miałem nieszczęście spotkać w swoim krótkim życiu osoby, które twierdziły, że „Behind Blue Eyes” to utwór Limp Bizkit, a „Working Class Hero” jest autorstwa Green Day (biedny John).

Kontynuując moje JuTubowe przygody, kolejny raz byłem bliski zawału, po wpisaniu w wyszukiwarce tegoż serwisu frazy „Paranoid”. Co się wtedy stało? Ehhh, szkoda o tym pisać. Po prostu wkleję screena:




                                ŻE CO K***A? JONAS BROTHERS?





I znów to samo – garść Ibupromu, szybkie odsłuchanie i toaleta. Na szczęście, okazało się, że to nie cover. Ufff, głęboko odetchnąłem. To po prostu ich kolejny „utwór”, z tym, że tytuł zabrali Ozzy'emu. Cóż, wolę nie wiedzieć co powodowało dziewczynami z JB, kiedy nazywały tak ów kawałek. Chyba chciały obniżyć Black Sabbath page rank w Google.

Jestem jednak spokojny. Wybryki „wirtuozów” pokroju Tokio Hotel, czy Johnas Brothers, szybko pójdą w zapomnienie, a autorów klasyków, jak The Who czy John Lennon, czeka wieczna chwała (THIS IS SPARTA!), gdyż ich utwory niezmiennie, od lat trafiają do serc milionów słuchaczy.

A tymczasem – czekamy na „Master of Puppets” w wykonaniu Justina Biebera!

wtorek, 24 sierpnia 2010

Jak zarobić, ale się nie narobić

UWAGA! JEŻELI OSTATNIE WYDANIE WIADOMOŚCI OGLĄDAŁEŚ W PODSTAWÓWCE, A JEDYNA PRASA JAKĄ CZYTASZ TO "BRAVO GIRL", PRZEJDŹ OD RAZU DO NASTĘPNEGO POSTA!


Wybaczcie, że na sam początek wybrałem tak niemiły temat, lecz właśnie przeczytałem w Internecie zdumiewającego newsa. Pozwolę sobie zacytować:

„Marszałkowi Senatu Bogdanowi Borusewiczowi przysługuje prezydencka emerytura, choć obowiązki głowy państwa pełnił tylko niecałe osiem godzin.

Borusewicz pełnił obowiązki prezydenta, gdy oczekujący na zaprzysiężenie na ten urząd Bronisław Komorowski przestał być marszałkiem Sejmu. Wtedy, zgodnie z konstytucją, p.o głowy państwa staje się marszałek Senatu.

I tak Borusewicz stał się najważniejsza osobą w państwie na niecałe osiem godzin. Tak krótki czas wystarczył jednak, żeby dożywotnio przysługiwała mu emerytura prezydencka. Czy aby na pewno? – Absolutnie tak. Prawnicy twierdzą, że prezydencka emerytura przysługuje także osobom pełniącym obowiązki głowy państwa – potwierdza Grzegorz Schetyna.

Byli prezydenci - Aleksander Kwaśniewski i Lech Wałęsa - otrzymują miesięczną emeryturę w wysokości około 3600 złotych na rękę. To jednak nie koniec ich przywilejów, bo dostają też co miesiąc 11,5 tys. zł na utrzymanie biura. Przysługuje im dożywotnia ochrona BOR na terytorium Polski. Borusewicz może liczyć na takie same udogodnienia.” 
[źródło: wprost.pl]

Czegoś tu nie rozumiem. W czasie szalejącego kryzysu, kiedy rząd rzekomo obcina wydatki wszędzie, gdzie się da, przyznaje swoim kolesiom dożywotnią emeryturę za 7 godzin pełnienia obowiązków głowy państwa.

Moje zdziwienie jest tym większe, że kilka dni temu serwisy informacyjne obiegła wiadomość, o zmniejszeniu przez rząd zasiłku pogrzebowego z 6,5 do 3,5 tysiąca złotych, co ma dać oszczędności rzędu 1 mld złotych rocznie (przy dziurze budżetowej sięgającej 50 mld złotych).

Zaraz, zaraz.... jak to się stało, że władze muszą sięgać do kieszeni nie tylko żywych ale i zmarłych, skoro jeszcze nie dawno pan premier stojąc na takim tle:

            Cześć, jestem Donek i pokarzę wam, jak się uprawia propagandę.

zapewniał, że kryzysu nie ma? Czy przyznanie Borusewiczowi dożywotniej emerytury za 7,5 godziny pracy na stanowisku prezydenta jest w porządku w kontekście zmniejszenia o połowę zasiłku pogrzebowego? Moim zdaniem nie. Nie kupuję tego, Donek! Screw you guys, I'm going home!

Na koniec mała zabawa:

                                                 ZNAJDŹ 5 RÓŻNIC


poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Początek

Show must go on, jak śpiewał Freddy. No to jadziem. Lecim na Szczecin. Walim na Koszalin. Słowem wstępu i wyjaśnienia – wszelkie moje chore przemyślenia, jakie co dzień mnie nachodzą, postanowiłem zapisać i podzielić się nimi z szerszą (a jak szeroką to się dopiero okaże) publicznością. Mam nadzieję, że zaspokoi to w jakimś stopniu moje zapędy twórcze, a przynajmniej będzie kolejnym sposobem kanalizowania* tychże. Oraz, że – przede wszystkim – będzie ciekawą lekturą dla postronnych osób.

Tak, właśnie czytasz pierwszą, premierową, dziewiczą notkę kolejnego bloga, kolejnego sfrustrowanego człowieka. Jeżeli w tym momencie myślisz sobie „ja pier***ę, następny pseudointelektualista ma zamiar wylewać swoje gorzkie żale, zaśmiecając internet” muszę Cię rozczarować – nie mam zamiaru wywoływać fali samobójstw, zamieszczając smutne fotki i teksty w stylu „Życie jest do bani, bo koledzy z gimnazjum ukradli mi kredki. P.S. Koffam Edwarda ze Zmierzchu xD”. Co to, to nie.

Więc o czym do cholery, chcesz pisać, chłopie? - Już śpieszę z wyjaśnieniami, Drogi Czytelniku**. Chcę przedstawić spojrzenie na świat i ludzi, normalnego, młodego, inteligentnego człowieka (wybaczcie bijący wręcz z tego zdania narcyzm, tak naprawdę tylko drugi z wymienionych epitetów jest w miarę bliski prawdzie).

A co mnie to k**** obchodzi?
- Cóż, poczytaj a się przekonasz. Sam naprawdę nie wiem w jakim kierunku pójdą przemyślenia, które mam zamiar wylać na papier (jaki znowu papier? Toć to Internet, Panie). Jedyne co wiem, to, że pod czaszką błąka mi się sporo, różnego rodzaju złotych myśli, a może znajdzie się paru takich, co to już przeczytali cały Internet (dwa razy) i nie mają co robić. Jeszcze bardziej ucieszyłoby się me, pełne miłosierdzia, serce, gdybyś zechciał wypowiedzieć się pod tym tekstem (i każdym następnym) – przypuszczam, że nic nie działa na blogera tak mobilizująco, jak komentarze czytelników właśnie.

Okay, część formalno-nudną mamy już za sobą ( a właściwie nad sobą). Gorąco zachęcam do lektury. Do zobaczenia w następnym wpisie!

* - Kanalizowania? Niemiłe skojarzenia z Miejskim Zakładem Oczyszczania Ścieków nasuwają się same... przepraszam, za to niesmaczne sformułowanie, to się już nie powtórzy.

** - Nazwałem Cię tak miło i sympatycznie, bo to pierwszy wpis i musiałem się podlizać. Nie przyzwyczajaj się.