Jako student pierwszego roku, jestem obecnie w środku zmagań z pierwszą w moim krótkim życiu sesją egzaminacyjną. Kiedy rok temu wraz z rówieśnikami zajmowałem się przygotowaniami do matury (przynajmniej w teorii), starsi wiekem znajomi powtarzali swoją studencką mantrę: "Matura to tam chuj, zobaczysz jak przyjdzie sesja!". Cóż, z perspektywy czasu okazuje się, że jest to pogląd jednocześnie prawdziwy, jak i niezupełnie prawdziwy. Mianowicie faktem jest, że choć na studiach materiał jest znacznie trudniejszy niż ten maturalny, to poziom stresu przedmaturalnego jest zdecydowanie wyższy. Jest to wina nauczycieli, którzy (być może w dobrej wierze) w klasie maturalnej od września pierdolą na każdej jednej lekcji o tym, jaka to matura ważna, trudna i straszna będzie. "Jak nie będziecie się uczyć do matury to zapomnijcie o dobrej pracy!" - mówi osoba, zarabiająca 1700 zł na rękę po 25 latach pracy, użerająca się z coraz głupszą z roku na rok młodzieżą.
Kliknij, aby powiększyć, głąbie!
Natomiast podczas pierwszej sesji, o dziwo, potwierdza się większość mitów na jej temat. Sam osobiście siedziałem wczoraj do bladego świtu nad filozofią starożytną, otoczony zgniecionymi puszkami po napojach energetycznch z Lidla (1,70 za puszkę, a całkiem dojebane, polceam!). Ponadto, okres egzaminów nie jest otoczony jakąś ponurą atmosferą, a studenci nie mają wrażenia, że od każdej sesji zależy ich całe życie (jak to jest w przypadku matury). Sam Paulo Coelho pisał "Nie ma spiny, są drugie terminy" w swym Magnum Opus – "Jak czerpać radość z seksu analnego".
Życie uczelniane, tak różne od szkolnego, jest dla pierwszorocznego studenta źródłem codziennych nowości. Jest to temat-rzeka, warty szerszego opisania, ale weźmy choćby przykład z dnia dzisiejszego. Podchodziłem do wspomnianego egzaminu z filozofii. Był to egzamin ustny (z ang. Oral exam). I już pojawia się pierwsza wątpliowość. Ej, stary, na ustny to trzeba się jakoś odjebać w gajer? - dało się słyszeć wczoraj wśród męskej populacji mojego rocznika. Ciekawy fakt – gdyby zapytać któregokolwiek z wykładowców na większości uczelni (Polskich, wiadomo, że na Oxbridge wygląda to nieco inaczej, ze względu na tradycję, blablabla) o to, czy kiedykolwiek ujebał studenta lub choćby obniżył mu ocenę, ze względu na jego ubiór, odpowiedź byłaby przecząca. A jednak ludziska na egzamin ustny w znakomitej większości przychodzą odwaleni jak pies na szczepienie. To z szacunku dla profesora – powiedziałby ktoś. Jasne. Prawda jest taka, że nawet ci najbardziej wystrojeni mają wyjebane na profesora, a jedynym powodem dla którego prasowali sobie rano koszule i pucowali lakierki przed wyjściem, jest nadzieja, że odpowiedni ubiór choć odrobinkę pomoże im w zaliczeniu. I tak też pewnie jest. Przychodząc w garniturze na zaliczenie student, niby nieświadomie, łechce (wtf?) ego profesora.
Łechtaj mnie, suko!
Wracając do głównego wątku (o ile w bezsensownym wpisie na takim pedalskim blogu można mówić o jakimkolwiek wątku) – myślę, że jestem już w stanie powiedzieć, że zdecydowanie lepiej się czuję podchodząc do sesji niż do matur. Zdawanie egzaminów, często znacznie trudniejszych niż te maturalne, ale z interesujących człowieka przedmiotów i ta atmosfera jedność i braterstwa wśród studentów podczas sesji, zdecydowanie wygrywa z maturalną biegunką. Plus komfort umysłowy, że nawet jak spierdolisz to wcale nie oznacza, że będziesz kopał rowy przez resztę życia, a jedynie to, że czeka cię ponowna nauka za kilka tygodni. Wszystko to sprawia, że wspomniane na początku studenckie szydzienie z maturaków uważam za nieco przesadzone.
Właśnie teraz nadszedł ten dziwny i wstydliwy moment, kiedy orietnuję się, że wpis wyszedł zbyt poważny i wypadałoby dowalić coś totalnie absurdalnego, żeby nie wyjść na poważnego w oczach czytelników, o ile jacyś instnieją (- wierzysz w czytelników, Mulder? - A myślisz, że kręgi w zbożu to czyja sprawka?). Niestety, dzisiaj musicie się zadowolić jedynie zdjęciem mojego nowego TATUŁAŻA:
PS Prawie zapomniałem o cytacie na dziś: "Jak zdam, to tak się napierdolę, że łomatko" ~ Zbigniew Wodecki.
PPS Jeszcze drobny suchar na koniec: Jak nazywa się meksykanin, któremu skradziono samochód? - Carlos.
PPPS Hehe.
PPPPS Okej, już kończę. Dozo!